Data dodania: 01/03/2010

Nasza branża – budownictwo – jest dość specyficzna. Wymaga od osób zarządzających projektami czy firmami bezgranicznego zaangażowania – 24h na dobę. Pracę zaczynamy równo z budową o świcie i rzadko kończymy przed północą. Zwłaszcza projektanci, by podołać obciążeniom psychicznym muszą traktować swój zawód, jako życiową pasję i sposób na samorealizację. - mówi Paweł Wierzowiecki, Prezes Zarządu Biura inżynieryjno-projektowego WIERZOWIECKI GROUP.  

Magda Wójcicka (Kompas inwestycji): W historii Pańskiej firmy przeczytałam, że WIERZOWIECKI GROUP (dawniej AIRTECH) działa jako niezależna jednostka projektowa od 1998 roku. Chciałabym zapytać, co było wcześniej? Wiem, że bazują Państwo na 50-letnich tradycjach rodzinnych. Jakie to tradycje? Czy to właśnie ze względu na nie zajął się Pan branżą budowlaną?

Paweł Wierzowiecki (Wierzowiecki Group): Tradycje rodzinne miały dla mnie kluczowe znaczenie. Od dziecka wychowywałem się w otoczeniu projektów budowlanych, nad którymi pracował mój Ojciec. Już w wieku kilku lat często spędzałem dni na tyłach biurka mojego Taty, gdzie na odwrocie światłokopii i przedmiarów tworzyłem swoje własne „projekty”. Z racji właśnie tradycji rodzinnych – mój Ojciec otrzymał uprawnienia budowlane we wczesnych latach 50. XX w. – mój los został przesądzony. Również moja starsza siostra była przez wiele lat związana z tym samym biurem projektowym. Inwestycje, na których się wychowywałem, to spektakularne realizacje okresu gierkowskiego, kiedy samo biuro projektowe opracowujące te inwestycje zatrudniało blisko tysiąc osób. Taki mam w pamięci obraz mojego dzieciństwa i pierwszych fascynacji inżynierią.

MW: Zanim przejdziemy do pytań bardziej związanych z samą firmą i jej działalnością, chciałabym się dowiedzieć, jak wspomina Pan swoje studia na Politechnice Poznańskiej? Czy podczas ich trwania czuł Pan satysfakcję, że dobrze Pan wybrał, czy raczej był to czas zastanawiania się nad swoją zawodową drogą?

PW: Owszem, okres studiów był dla mnie czasem fascynacji i z tego co pamiętam byłem przykładnym studentem (wysoka średnia ocen, stypendia i na koniec wyróżnienie), ale gdy po trzecim roku podjąłem pierwszą pracę w branży, przyszło otrzeźwienie. Okazało się, jak dalece poziom wiedzy moich wykładowców pozostaje w tyle za realnym światem. Był to okres wprowadzania do Polski nowych technologii, natomiast uczelnia mentalnie nadal tkwiła w latach 70. To trudne dla młodego człowieka, gdy okazuje się, że większa część wysiłku, jaki jest związany z pięcioma latami studiów jest czasem straconym. Jedyne, co wyniosłem wartościowego ze studiów i co jest moim podstawowym narzędziem pracy inżynierskiej to bardzo solidne podstawy w zakresie nauk podstawowych, jak mechanika, termodynamika etc. Miałem szczęście być uczniem świetnych fachowców i wymagających wykładowców, takich jak m. in. dr P. Cieśliński czy prof. Cz. Popiel. Pewna głęboka filozofia badania i pojmowania świata, jaka została mi przez nich zaszczepiona, jest cenniejsza niż cała reszta wiedzy technicznej, bo ponadczasowa i uniwersalna. Ten sposób myślenia i rozwiązywania problemów sprawdza się zarówno w prostych jak ich tych najtrudniejszych wyzwaniach.

Kończąc studia, dzięki własnej determinacji, jak i przychylności Zarządu pierwszej firmy, w której pracowałem już jako student, posiadałem znaczącą praktyczną wiedzę i doświadczenie. Jak wspomniałem wcześniej mój los zdawał się być przesądzony. W pół roku po ukończeniu uczelni porzuciłem dobrze płatną pracę w korporacji i zupełnie bez świadomości konsekwencji i zagrożeń podjąłem się wyzwania – rozpoczęcia pracy i życia na własny rachunek i na własną odpowiedzialność. Wtedy nie byłem zupełnie świadom, na jakie wyrzeczenia narażę moją rodzinę. Dziś już wiem jak prawdziwe jest „no pain, no gain”.

MW: WIERZOWIECKI GROUP Sp z o.o ma w swojej ofercie kompleksową obsługę inwestycji w zakresie wszelkiego rodzaju inżynierii lądowej, instalacji, technologii chemicznej i infrastruktury sieciowej. Świadczą Państwo usługi doradcze, projektowanie, nadzór, a także kontrolę stanu technicznego budynków. Dużo zadań do zrealizowania. Jak liczny zespół stanowi Pańska firma? Co jest według Pana niezbędne, żeby okiełznać taki ogrom aktywności?  

PW: Nasza branża – budownictwo – jest dość specyficzna, wymaga od osób zarządzających projektami czy firmami bezgranicznego zaangażowania – 24h na dobę. Tego faktu nie akceptują nasi najmłodsi koledzy, ale jest to reguła. Pracę zaczynamy równo z budową o świcie i rzadko kończymy przed północą. Zwłaszcza projektanci, by podołać obciążeniom psychicznym muszą traktować swój zawód, jako życiową pasję i sposób na samorealizację. Nie jest to w żadnym razie praca od 8 do 16. Nawet po wyjściu z biura człowiek jest całkowicie pochłonięty myślami o projekcie. Telefony na ogół cichną po północy. Według mnie inaczej się nie da, a jeśli ktoś tego nie akceptuje to powinien czym prędzej zmienić profesję. Opracowanie projektów tej skali przy której na ogół pracujemy angażuje łącznie kilkadziesiąt osób. Na etapie realizacji są ich przynajmniej setki. W naszej firmie „na etacie” zatrudnionych jest średnio 30-40 osób, przy pewnych dużych projektach cała nasz grupa sięga nawet 100 osób. Okiełznanie tego wymaga spełnienia kilku warunków… jakich?... a to już nasza słodka tajemnica.

MW: Na Państwa stronie internetowej przeczytałam, że podczas realizacji projektów nie korzystają Państwo z pomocy podwykonawców. Dlaczego? Czy to nie oszczędzałoby Państwa czasu?

PW: Dawno temu były takie próby, ale nieudane. Za każdym razem problemem była nierzetelność lub brak odpowiednich kompetencji ze strony naszych podwykonawców. Dlatego dla utrzymania terminowości oraz co najważniejsze profesjonalizmu usług definitywnie odstąpiliśmy od outsourcingu. Oczywiście ponosimy z tego tytułu wyższe koszty, ale jeśli to co się robi jest pasją to doraźne zyski stają się drugoplanowe. Dla nas priorytetowe jest zadowolenie klientów, a rozwój firmy planujemy bardzo długofalowo.

MW: WIERZOWIECKI GROUP jest uznawana na rynku za jedną z najlepszych firm na rynku. Jak Pan myśli – co się najbardziej przyczynia do tego sukcesu?

PW: Jeśli się nie zająknę, to wyjdę na gbura i megalomana… W tej branży przy kilku tysiącach konkurencyjnych podmiotów trudno wyłonić najlepsze firmy. Sądzę, że taką miarą mogą być pieniądze, jakie powierzają danej firmie inwestorzy. Nasz firma pracuje zazwyczaj przy kontraktach o łącznej wartości realizacji projektów ok. 500 mln EUR jednocześnie. Wśród biur zajmujących się budownictwem ogólnym stawia nas to w zdecydowanej czołówce.

MW: Chciałabym się dowiedzieć nieco więcej o realizowanych przez Państwa projektach. Prócz takich, powiedziałabym bardziej standardowych, mają Państwo na swoim koncie takie realizacje jak Słoniarnia w poznańskim ZOO, Łódzkie EC1. Czy któryś z projektów dał się Państwu jakoś szczególnie we znaki? Czy któryś był wyjątkowo interesujący, albo trudny pod względem poszukiwania rozwiązań koncepcyjnych?

PW: Rzeczywiście gros naszej pracy to inwestycje przemysłowe, biurowce, hale typu Cash&Carry, a w ostatnich latach największe galerie handlowe. Te dwa projekty, o których Pani wspomniała to było rzeczywiście coś zdecydowanie innego. Oba to wysokiej próby designerskie dzieła naszego przyjaciela Rafała Mysiaka. Zrealizowana w zeszłym roku Słoniarnia w poznańskim ZOO to największy i zdecydowanie najpiękniejszy obiekt tego typu w Europie. Tu trzeba zaznaczyć, że nie tylko projekt, ale sam pomysł tej inwestycji narodził się w głowach świetnych designerów – Rafała Mysiaka i Piotra Poniatowskiego, współpracujących wówczas jako MTT. Jeśli chodzi o rozwiązania inżynierskie to obiekt wyróżniają dwa nietypowe rozwiązania: konstrukcja dachu i podgrzewana asfaltowa podłoga, która zawsze utrzymuje temperaturę dającą komfort zwierzętom. Projekt ten był tym trudniejszy, że ze względów formalnych (wnioski o dotacje) dano nam na jego wykonanie tylko dwa tygodnie. Drugi projekt to łódzkie „EC1” przy ul. Targowej, gdzie mieścić się będzie Centrum Sztuki Filmowej Davida Lynch’a, największa i najlepsza w Polsce sala nagraniowa dla pełnej orkiestry symfonicznej, studia nagraniowe, wirtualne planetarium 3D, kluby i lokale komercyjne – według mnie największą atrakcją może okazać się taras widokowy na kominie dawnej elektrociepłowni. Jestem pewien, że łodzianie pokochają tę realizację, która stanie się ozdobą tego pięknego, choć dziś zniszczonego i jeszcze niedocenianego miasta w samym środku Polski. W przygotowaniu mamy jeszcze kilka równie ciekawych inwestycji, ale o tym może innym razem.

MW: Na tej liście jest też Pływający Dom (Floating Dream). Proszę o nim opowiedzieć. Czym dokładnie zajmują się Państwo przy tej realizacji? Co to jest za projekt?

PW: Rzeczywiście, przez blisko rok pracowaliśmy przy projektowaniu i realizacji prototypu takiej konstrukcji. Pływający apartament, ze wszelkimi wygodami, który mógłby zacumować w każdym porcie jachtowym czy pirsie, projektowany z myślą o Morzu Śródziemnym miał mieć powierzchnię 100 mkw. Prototyp przeszedł próby i testy PRS, lecz nie doszło do wdrożenia produkcji seryjnej.

MW: Jak się Panu pracuje teraz w Polsce? Sytuacja na rynku inwestycyjnym nie była w ostatnim czasie zbyt optymistyczna. Czy Pan to jakoś odczuł, czy odczuła to Pańska firma?

PW: Sam się temu dziwię, ale w żaden sposób nie odczuliśmy dekoniunktury. Poziom zatrudnienia jest niezmieniony. Obroty firmy również zachowują dotychczasową tendencję – stabilnego wzrostu. Wygląda na to, że w roku 2010 ten trend się utrzyma. Sądzę, że dzięki bardzo dużej dywersyfikacji projektów, polityce stałego podnoszenia jakości i know-how, a przede wszystkim dzięki zaufaniu, jakim nas obdarzają nasi stali klienci, powierzając nam swój kapitał, mamy szansę wyjść z recesji bardzo wzmocnieni. Ponadto okres zawężania rynku i tym samym wzrostu aktywności konkurencji zmusza naszych klientów do poszukiwania nowych rozwiązań technologicznych i redukcji kosztów inwestycji czy eksploatacji. I tu, jako jedna z zaledwie kilku firm na rynku możemy zaproponować rzeczywiście innowacyjne pomysły.

MW: Teraz jeszcze kilka pytań związanych z Pana osobą. Było już pytanie o przeszłość; rodzinne tradycje i odczucia na studiach. Teraz chciałabym zapytać o to, co Pan robi obecnie – prócz pracy? Czy ma Pan jakieś ulubione zajęcia „pozapracowe”? Jakie?

PW: No i tu mnie Pani złapała… ostatnie kilka lat to 200 proc. poświęcenia się firmie. Zarząd ma do wykorzystania ok. 120 dni urlopu (każdy). Okres rozwoju firmy, a zwłaszcza ten, w którym odnosi się istotne sukcesy wymaga ogromnego zaangażowania. Moją wielką pasją jest z pewnością żeglarstwo. Mam z żoną i córką łącznie ponad 8-miesięczny staż jachtowy. Był też kilkuletni okres ogromnej i poważnej fascynacji jeździectwem. Ostatnie dwa lata to dodatkowo, wymagające sporego zaangażowania, studia MBA.

MW: Co lubi Pan w swojej pracy najbardziej?

PW: Spotkanie z klientem po roku użytkowania inwestycji. Jeśli już nie pamięta o budowie i jest pochłonięty własnym biznesem, a nie awariami i reklamacjami to znaczy, że zadanie zostało wykonane. Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żeby było inaczej.

MW: Co jest w Pańskim codziennym zawodowym życiu trudne do zaakceptowania? Czy widzi Pan jakieś istotne wady „w byciu inżynierem”?

PW: Jak wspomniałem wcześniej najtrudniejsze jest pogodzenie pracy i życia prywatnego. W naszym przypadku znaleźliśmy rozwiązanie nieidealne, ale pozwalające jakoś pogodzić ogień z wodą. Tu zdradzę moją „Wunderwaffe” - w tworzenie firmy i jej zarządzanie zaangażowana jest od samego początku moja żona, z wykształcenia ekonomista. To ona inicjuje wszelki postęp i zmiany. Taki partnerski układ ma wiele zalet i wad, ale jak pokazuje historia naszej firmy daje dobre efekty.

MW: Gdyby był Pan zmuszony do wyboru jakiejś innej drogi zawodowej – co by to było?

PW: Tego, co robię w żadnym razie nie traktuję jako zawód, ale jako wyzwanie – próbę własnych sił. Mam zdecydowanie charakter oficera linowego, a nie sztabowca. Sprawdziłbym się doskonale wszędzie tam, gdzie mógłbym wykazać się odwagą, determinacją i kreatywnością, a silny charakter byłby zaletą a nie wadą.

Dziękuję za rozmowę. 

fot. Paweł Wierzowiecki