Data dodania: 08/06/2010

W mojej ocenie Polska jest krajem szalenie kosmopolitycznym architektonicznie. W dobie współczesnej komunikacji, kiedy na świecie mamy do czynienia ze swobodnym przepływem informacji i kiedy wszyscy wiedzą, co gdzie się robi, interesujące rozwiązania bardzo szybko znajdują kontynuatorów, naśladowców czy interpretatorów w różnych miejscach. Tak samo dzieje się w Polsce. Trendy są i myślę, że z biegiem czasu będą coraz bardziej uniwersalne. W tym międzynarodowym oceanie projektów architektonicznych powinno znaleźć się jednak miejsce dla pewnej polskiej odrębności – mówi Witold Gilewicz z krakowskiej pracowni architektonicznej IMB Asymetria. 

Magda Wójcicka (Kompas inwestycji): Przygotowując się do tej rozmowy natknęłam się na informację, że w pewnym momencie swojego życia wyjechał Pan do Afryki, i że to właśnie tam zobaczył Pan, jak Pańskie projekty ożywają – przeistaczają się w prawdziwe budynki. Kiedy to było? 

Witold Gilewicz (IMB Asymetria): Wyjechałem w okresie, kiedy sytuacja ekonomiczno-gospodarcza w naszym kraju była w stanie krytycznym. To był '89 rok, tuż przed przemianami ustrojowymi. Do tego czasu po studiach pracowałem na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej, a ponadto tworzyłem odrębne projekty w różnych biurach architektonicznych. Niestety ich realizacja – ze względu na wspomnianą już krytyczną sytuację ekonomiczną – nie była łatwa. W Nigerii natomiast, która była wówczas krajem bogatym, dużo się budowało. Ruch inwestycyjny był wzmożony, co skutkowało ogromnym zapotrzebowaniem na architektów domów, dróg, mostów. Rzeczywiście podczas mojej trzyletniej pracy w tym kraju udało mi się zobaczyć część współprojektowanych przeze mnie budynków. 

MW: Czy to był punkt zwrotny w Pańskim doświadczeniu zawodowym? 

WG: Nie powiedziałbym, że punkt zwrotny, ale na pewno bardzo ciekawe i kształcące doświadczenie zarówno z punktu widzenia zawodowego, jak i osobistego. Udało mi się wtopić w to społeczeństwo i zaprzyjaźnić z wieloma ludźmi tam żyjącymi – nie tylko z Afrykanami. 

Musiałem pracować i zrozumieć wymogi innej kultury i tradycji, innego pojmowania przestrzeni i zrozumienia architektury, co nie było na początku łatwe. Proszę sobie wyobrazić takie przestawienie z myślenia, nazwijmy to europejskiego na afrykańskie. Trudna sprawa, ale wydaje mi się, że mi się udało. W pewnym stopniu zaistniałem w konwencji ich kultury. 

MW: Co wyznacza afrykańskie ramy architektury? 

WG: Tego się nie da opowiedzieć w kilku zdaniach, bo na te ramy składa się cały szereg komponentów. Mówię tutaj o kwestiach związanych z charakterem architektury i specyfiką budynków, które są po prostu inne niż te budowane w Europie. Oczywiście różnice nie dotyczą wszystkich realizacji, bo w Afryce bardzo silnie rozwija się też styl międzynarodowy. Buduje się uniwersalnie, ale takie projekty, które równie dobrze mogłyby stanąć w Japonii, Rosji, Stanach Zjednoczonych czy Europie, zawsze mają posmak tego kontynentu, odrobinę afrykańskiej soli. Dzięki temu wpisują się w to miejsce. 

MW: Chciałabym poznać te subtelności. 

WG: To jest związane z klimatem, kulturą i tradycjami miejsca. Na przykład fantastycznie wspominam współpracę z lokalnymi projektantami, którzy potrafili doskonale rozwiązywać detale architektoniczne, właśnie w klimacie sztuki afrykańskiej. Ja tego nie potrafiłem zrobić. Rozwiązywali proste elementy wnętrza czy architektury w sposób nieodłącznie związany z ich kulturą – jej indywidualnym i odrębnym postrzeganiem przestrzeni. Oni to czuli w specyficzny sposób – ja nie. To było bardzo ciekawe doświadczenie współpracy. Pomijam tutaj kwestie techniczne, które są w miarę uniwersalne dla budownictwa na całym świecie. Chociaż w Afryce stosuje się też rozwiązania materiałowo-konstrukcyjne, które różnią się nieco od europejskich. Wynika to oczywiście z klimatu.  

MW: Co się wydarzyło potem? Wrócił Pan do kraju i...

WG: Polska była wtedy w trakcie przechodzenia gwałtownych przemian, w które postanowiłem się włączyć. Najpierw założyłem z kolegą, Bogusławem Podhalańskim, biuro IPG. Potem dołączył do nas Janusz Barnaś. Po pewnym czasie powstało biuro LG Asymetria, które było założone przeze mnie i przez mojego wspólnika Andrzeja Lipskiego. W 1999 roku weszło w fuzję z biurem IMB Atelier, którego wspólnikiem był Marek Borkowski i te dwie firmy połączyły się w końcu w jeden organizm pod nazwą IMB Asymetria. 

MW: Właściwie od początku zakres działania biura był szeroki. W pracowni IMB Asymetria powstawały projekty budynków mieszkalnych, obiektów użyteczności publicznej i budynki przemysłowe. Nie zastanawiali się Państwo nad postawieniem akcentu nad jednym z tych segmentów i wytyczeniem jednej drogi – na przykład skupienie się na projektach budynków użyteczności publicznej? 

WG: Ja mam taki pogląd – być może niesłuszny – że architektura jest jedna. Klasyfikowanie jej na dziedziny nie do końca jest prawdziwe. Oczywiście ta klasyfikacja łączy się w pewnym stopniu z funkcją, ale ona nie musi się wcale wiązać z jakością i z samą architekturą jako taką. W związku z tym uważam, że architekt powinien umieć zaprojektować wszystko to, co wiąże się z naszym otoczeniem i przestrzenią, która nas otacza – od budynku, po klamkę, krzesło, stół. To jest właśnie projektowanie – nasz żywioł, nasza praca. Dobry architekt powinien umieć to zrobić. 

MW: Ale Państwo się tym nie zajmują?

WG: Robimy też takie rzeczy. Osobiście mam ogromną przyjemność z tego, że projektuję coś, czego mogę potem dotknąć, co jest zrealizowane. Ale to nie jest domena naszej działalności. Tak się złożyło, że skoncentrowaliśmy się na obiektach komercyjnych, przede wszystkim na centrach handlowych i konglomeratach funkcjonalnych, czyli dużych obiektach, gdzie wiele funkcji łączy się ze sobą i tworzy zespoły funkcjonalne i architektoniczne. Takie było zapotrzebowanie rynku i na nie odpowiedzieliśmy. Ale spectrum naszych możliwości jest szerokie. 

MW: Projektują Państwo obiekty w różnych miastach w kraju i zagranicą. Czy z Pana perspektywy Polska jest krajem otwartym architektonicznie?

WG: Jeśli pyta Pani o samą architekturę, to w mojej ocenie Polska jest krajem szalenie kosmopolitycznym w tym względzie. Wydaje mi się, że pomimo tego, iż na naszych uczelniach istnieją przedmioty, które kultywują tradycyjną architekturę polską (w tym szerokim znaczeniu – czyli wywodzącą się z naszej historii), to architektura międzynarodowa czy uniwersalna, która opanowuje świat, również u nas jest bardzo popularna. Wprowadza się ją na szeroką skalę. To wynika z różnych przyczyn. Są oczywiście rozmaite mody, trendy i kierunki, które przenikają z różnych stron świata i się mieszają. W dobie współczesnej komunikacji, kiedy na świecie mamy do czynienia ze swobodnym przepływem informacji i kiedy wszyscy wiedzą, co gdzie się robi, interesujące rozwiązania bardzo szybko znajdują kontynuatorów, naśladowców czy interpretatorów w różnych miejscach. Tak samo dzieje się w Polsce. Trendy są i myślę, że z biegiem czasu będą coraz bardziej uniwersalne. Jednocześnie uważam , że nie należy zapominać o pewnych rodzimych tradycjach i naszej własnej kulturze. W tym międzynarodowym oceanie projektów architektonicznych powinno znaleźć się miejsce dla pewnej polskiej odrębności. Architekci powinni o tym pamiętać. 

MW: A jak Pan ocenia świadomość architektoniczną Polaków? 

WG: Moim zdaniem w społeczeństwie brakuje takiego wykształcenia. Myślę, że nawet świadomość sztuki jest większa. Architektura jest dziedziną pomijaną.

MW: Dzieci nie mają z nią do czynienia.

WG: Otóż to. Niby wiedzą, czym różni się blok od domu, ale na tym się kończy. A musimy pamiętać, że jest to jedna z najbardziej istotnych dziedzin sztuki, która kształtuje nasze życie. Malarstwo jest dużo bardziej elitarne. 

W Polsce w tej chwili niestety sporo obiektów to obiekty nie projektowane przez architektów – typowe, wybrane z katalogu. Bardzo często można je sklasyfikować w kategorii tzw. gargameli architektonicznych, w jaskrawych, według mnie nieprawdziwych kolorach. Myślę, że właśnie takie projekty obnażają brak architektonicznego wykształcenia czy świadomości Polaków. 

MW: A w profesjonalnej architekturze – co Pana drażni? 

WG: Przede wszystkim uważam, że postęp w tej dziedzinie jest olbrzymi. Musimy sobie zdawać sprawę, że zawsze były w historii i będą w przyszłości różne zdania na temat różnych obiektów. Pamiętamy dyskusję na temat Sukiennic w Krakowie. Współcześnie mamy do czynienia z takim samym zjawiskiem. Coraz więcej jest dobrej architektury, ale powstaje też taka, którą mógłbym ocenić gorzej. W tej chwili nasza pozycja w Europie jest coraz bardziej stabilna i mocna. Teraz stać nas na dobrą architekturę – kiedyś nie mogliśmy sobie na nią pozwolić. 

Jeśli pyta Pani o kwestie drażniące, to wydaje mi się, że Polsce kuleje raczej urbanistyka, jako pewna baza do dalszych działań projektowych i rozwiązywania architektury. 

MW: To jest właśnie kwestia braku planów zagospodarowania przestrzennego...

WG: Tak. Regulacje prawne w tej chwili tak krępują architektów i urbanistów, że skutkuje to obniżeniem jakości przestrzeni. Obecnie nie umiemy stworzyć metody współistnienia architektury i urbanistyki z nadrzędną rolą własności. Architekt jest tutaj w wielu wypadkach ubezwłasnowolniony. To jest problem planów i sensownych rozwiązań prawnych, które nie krępowałyby architektów aż tak mocno. Należałoby stworzyć bazę prawną, która umożliwiłaby projektantom działania twórcze. Jak to zrobić? Nie wiem – to temat na bardzo długą dyskusję. Ale odczuwam taki brak. Projektując wpadam na tego typu przeszkody. Dobrej architektury przy niektórych rozwiązaniach urbanistycznych po prostu nie da się zrobić. 

MW: Jaka powinna być architektura XXI wieku? O Galerii Toruń Plaza, którą Państwo projektowali mówił Pan: To będzie obiekt współczesny. Mam taki pogląd, że w XII w. budowano tak, jak wtedy umiano, a w XXI w. nie powinno być inaczej. Piękno miast nie polega na odtwarzaniu czy udawaniu, że w XXI w. budujemy gotyckie obiekty. 

WG: Oczywiście – musimy zostawić na ziemi ślad po sobie i po czasie, w jakim żyjemy. W związku z tym nasze projekty powinny być współczesne – odpowiadać naszym potrzebom, wymaganiom i wiedzy o budownictwie, i o materiałach jakimi dysponujemy. Trudno sobie wyobrazić, że będziemy projektować teraz z kamienia i cegły, zapominając że istnieje żelbet czy szkło. Jest to niemożliwe. Formy budynków też powinny odpowiadać współczesnym wymaganiom. 

MW: Czyli także „ekologicznym zapędom” nowoczesnej architektury...

WG: To też jest bardzo ciekawa dziedzina, a przy tym ostatnio niezwykle modna. Myślę zresztą, że słusznie, bo musimy pamiętać i o tej stronie naszej działalności. Budynki, które mają się znaleźć w grupie budynków przyjaznych środowisku, są z reguły drogie. Trzeba sobie powiedzieć, że koszty wdrożenia tych technologii są bardzo duże i one się nie zwracają w trakcie życia budynku. Jeżeli mówimy o rozwoju w tym kierunku, to tutaj ogromną rolę odgrywa państwo, które musi tworzyć proekologiczne mechanizmy – chociażby systemami podatkowymi, czy innymi systemami zachęt, które przekonają inwestora, że mu się wdrożenie takiego rozwiązania opłaci. W moim odczuciu to się wkrótce stanie koniecznością. 

MW: A rewitalizacja starych poprzemysłowych obiektów? Czy to jest przyszłość? W Krakowie mamy sporo przykładów takich działań.

WG: To jest bardzo dobry pomysł. Są miasta bogate w tego typu ciekawe obiekty historyczne. Moim zdaniem, jeśli tylko da się je w taki sposób aranżować, powinno się to czynić, bo jest to duża szansa na wciągnięcie starej przestrzeni w nowe struktury funkcjonalne. Oczywiście rewitalizacja nie zawsze jest możliwa. To jest uzależnione w dużej mierze od stanu takiego obiektu. 

MW: Mówił Pan o swobodnym przepływie informacji, który nie jest bez znaczenia w odniesieniu do architektury. Od lat wykłada Pan na Politechnice Krakowskiej. Jestem ciekawa, czy obserwuje Pan jakieś zmiany pokoleniowe wśród młodych architektów. Projektują inaczej, bo mają inne, bardziej nowoczesne narzędzia? 

WG: Po pierwsze sądzę, że mamy bardzo dużo młodych utalentowanych ludzi z otwartymi głowami, którym chce się działać i którzy są zaangażowani z zawód. Jeżeli chodzi o nasze uczelnie, to myślę, że stoją na bardzo wysokim poziomie i stykając się z architektami zagranicznymi wcale im nie ustępujemy, a powiedziałbym, że niekiedy ich przewyższamy jakością naszego wykształcenia. 

Oczywiście dostępność informacyjna ma bardzo duży wpływ na sposób myślenia ludzi i podejścia do tematu. Dużo łatwiej jest teraz zdobywać informacje i poszerzać wiedzę, i to jest pozytywny aspekt nowych technologii. Jedyną rzeczą, której jeszcze nie udało się do końca rozwiązać jest rola komputera w projektowaniu. Chodzi mi o pierwotną fazę tworzenia czyli konstruowanie koncepcji. Praca w tym pierwszym etapie jest bardzo silnie związana z relacją ręka – mózg. Moim zdaniem komputer może być tu w pewnym sensie przeszkodą. Zauważam to szczególnie u studentów, którzy nie mają jeszcze takiej wprawy w profesjonalnym posługiwaniu się tym narzędziem. 

MW: Rozumiem, że coraz częściej się Pan z tym spotyka: komputer zastępuje ołówek i pracę modelem. 

WG: Tak. Takiemu młodemu, jeszcze niedoświadczonemu projektantowi „obcina” to wyobraźnię. Myślę, że naszym zadaniem jest akcentowanie znaczenia relacji ręka – głowa – ołówek. Do czasu opanowania komputera na poziomie profesjonalnym powinien być to zespół narzędzi podstawowych, które prowadzą do nadrzędnego celu architekta, czyli definicji obiektu. 

Dziękuję za rozmowę.