Data dodania: 29/01/2010

Dobry projekt i realizacja zieleni wokół budynków to bardzo dobra inwestycja – znacznie podnosi wartość mieszkań czy biur. - mówi Agnieszka Duc z Ogrodowni.

Magda Wójcicka (Kompas inwestycji): Czy pamięta Pani moment, kiedy stwierdziła, że w przyszłości będzie projektować ogrody i przestrzeń zieloną?

Agnieszka Duc (Ogrodownia): Studiowałam Architekturę Krajobrazu na SGGW w Warszawie jednak przyznam, że wybór studiów był dość przypadkowy. Od zawsze fascynowała mnie obserwacja innych krajobrazów, podróże, piękne rzeczy, przyroda. W trakcie studiów okazało się, że moje zainteresowania mogę zmienić w zawód.

MW: Od kiedy istnieje Ogrodownia i dlaczego uznali Państwo za konieczne wyodrębnienie takiej części z Pracowni Sztuki Ogrodowej, która istniała jako pierwsza? 

AD: Przez wiele lat zespół Pracowni Sztuki Ogro­dowej wykonywał różnorodne zlecenia. I te dla klientów indywidualnych, i te dla firm, np. pro­jekty zieleni przy terenach publicznych, firmach czy osiedlach mieszkaniowych. Z czasem firma się rozrosła i nastąpił dość naturalny podział.

Widać też było wyraźnie, że praca z instytucjami wymaga innej wiedzy, umiejętności i predyspozycji niż praca z inwestorami indywidualnymi. W Ogrodowni pracują specjaliści, którzy doskonale radzą sobie ze współpracą z architektami i wykonują z łatwością wielobranżowe projekty. Mają również znacznie większe doświadczenie w projektowaniu i realizacji dużych lub spełniających wiele funkcji przestrzeni. Nasi projektanci czerpią oczywiście z wieloletnich doświadczeń z inwestorami indywidualnymi – potrafią rozpoznawać nawet głęboko ukryte potrzeby i znaleźć złoty środek między oczekiwaniami a możliwościami.

Praca z klientami indywidualnymi wymaga du­żych umiejętności w komunikowaniu się z ludź­mi. Każdy ma, mniej lub bardziej konkretne, wyobrażenia i potrzeby. Wiele o gustach i oczekiwaniach klienta może nam powiedzieć architektura i projekt jego domu bądź wnętrza. Ale nie bazujemy tylko na takich informacjach. Na podstawie naszych doświadczeń opracowaliśmy własną metodę, która służy nam do przeprowadzenia pogłębionej rozmowy z naszym klientem. Daje nam to moż­liwość przedstawienia konkretnych rozwiązań, które będą nie tylko estetyczne, ale też spełnią wszystkie potrzeby danej osoby. W rozmowach z klientem indywidualnym liczy się zatem umie­jętność nawiązywania kontaktu, zmysł obserwa­cji, poniekąd też znajomość psychologii.

MW: Jak liczny zespół tworzy Państwa pracownię? 

AD: Zatrudniamy na stałe kilkanaście osób. Dodatkowo pracuje z nami grono zaufanych i doświadczonych współpracowników – specjalistów w wąskich dziedzinach.

MW: W jaki sposób powstają projekty – czy są wynikiem „burzy mózgów”, czy dzielą się Państwo, a pracownicy wykonują swoją pracę w zupełnej, albo prawie zupełnej „izolacji”?

AD: Każdy projekt to spore przedsięwzięcie – ma swojego „kierownika” – architekta prowadzącego, który koordynuje pracę całego zespołu. Nasza praca to w dużej części koncepcja artystyczna. Wtedy przydaje się burza mózgów, by zwiększyć kreatywność. Jednak cała reszta to rzetelne rzemiosło – wszystko musi być wykonane zgodnie z regułami sztuki i zatwierdzone przez naszych specjalistów. Oni mogą pracować już indywidualnie. W końcowej fazie pracy to koordynacja wszystkich elementów tak, by nie naruszyć założeń koncepcji. 

MW: Jak Pani patrzy na polskie ogrody – chodzi mi o te, do których nie przykłada ręki specjalista? Czy Polacy dbają o przestrzeń przy domach? Czy są kreatywni? Czy mają własną specyficzną estetykę, którą trudno modyfikować? Jeszcze w latach 90. była moda na krótko przystrzyżone trawniki i bezładnie posadzone krzewy. Do tej pory spotykam w przydomowych ogródkach ceramiczne skrzaty, albo nawet całe ogrody zoologiczne sztucznych zwierzątek. Jak to wg Pani, która jest w tej dziedzinie ekspertem, się u nas prezentuje? Czy byłaby Pani w stanie scharakteryzować „polski ogród”? 

AD: Polacy rzeczywiście nie potrafią jeszcze znaleźć swojego stylu i projektować ogrodów. Tradycja ogrodnicza urwała się w Polsce na wiele lat, rządziła sztampa i jeden schemat. Powoli wracamy do pięknych przydomowych ogrodów, w których toczy się rodzinne i towarzyskie życie, i które tworzą prestiż domu. 
Wydaje mi się, że Polacy kochają rośliny, chętnie o nie dbają, choć nie cenią tych, które mają najbliżej i które są zgodne z naszymi warunkami, klimatem i krajobrazem. Dlatego często mimo wytężonej opieki i zatrudniania ogrodnika, ogród rozczarowuje właścicieli. Na szczęście coraz bardziej ceni się właśnie projektantów i nie traktuje przygotowania projektu ogrodu jako fanaberii. Dobry projekt to podstawa.

MW: Czy polski inwestor jest zainteresowany zagospodarowaniem zieleni wokół budynku, czy jest to jednak kwestia drugo-, trzeciorzędna?

AD: Dobry projekt i realizacja zieleni wokół budynków to bardzo dobra inwestycja – znacznie podnosi wartość mieszkań czy biur. Szczególnie istotne jest to przy budynkach ekskluzywnych. Myślę, że większość inwestorów zdaje sobie z tego sprawę – zresztą w innych krajach (np. Wielkiej Brytanii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych) robiono już badania na ten temat. Większość inwestorów zamawia projekty – często bardzo śmiałe i bogate. Trzeba pamiętać jednak, że zieleń wokół budynku jest zakładana prawie na końcu realizacji inwestycji i często się okazuje, że budżet został wykorzystany na inne cele.

MW: Najbardziej interesują mnie projekty, które wykonują Państwo dla większych inwestorów. W ciągu kilku ostatnich miesięcy Ogrodownia wykonała projekt zieleńca, który znajduje się w otoczeniu Centrum Chopinowskiego. Państwa autorstwa będą też m.in. projekty terenów zielonych przy jednym z osiedli w Poznaniu i przy budynku MINI Politechniki Warszawskiej. Czy byłaby Pani w stanie określić specyfikę pracy nad zagospodarowaniem tego typu przestrzeni? Jak bardzo odbiega ona od tego, w jaki sposób projektuje się teren wokół domu prywatnego? 

AD: Kiedy projektujemy przestrzeń wokół domu, bierzemy pod uwagę potrzeby kilku, maksymalnie kilkunastu osób. Najczęściej współpracujemy z jedną osobą decyzyjną, mniej też jest uwarunkowań prawnych, formalnych.

W przypadku dużych projektów, szczególnie przestrzeni publicznej, bardzo istotna jest współpraca z wieloma specjalistami branżowymi oraz znacznie szersze spojrzenie na potrzeby użytkowników – w końcu po takim terenie chodzi nie kilka, ale tysiące osób dziennie.

MW: Od czego zależy koszt wykonania projektu? 

AD: W przypadku każdej inwestycji to są zawsze indywidualne negocjacje, które zależą zależą od wielkości projektu, konieczności zaangażowania specjalistów oraz np. stanu prawnego. Koszt projektu nie przekracza jednak nigdy kilku procent budżetu potrzebnego na jego realizację .

W przypadku realizacji – tak samo jak przy robotach budowlanych i wykończeniowych, nie ma górnej granicy. Można wyobrazić sobie wyjątkowo luksusowe i egzotyczne nasadzenia i architekturę ogrodową, której wykonanie i pielęgnacja będzie kosztować krocie. Jednak na etapie projektowania dostosowujemy się do budżetu, jaki inwestor przeznaczył na realizację. Dlatego tak istotne jest podanie szacowanego budżetu na przedsięwzięcie – dokładnie tak samo jak w przypadku projektowania budynku.

MW: Chciałabym zapytać o projekt zagospodarowania przestrzeni wokół budynku MINI Politechniki Warszawskiej. Jak wyglądał proces jej „wymyślania”? 

AD: W takich przypadkach stan zastany oraz architektura budynku determinują projekt. Jest mnóstwo czynników, które trzeba uwzględnić – pomniki przyrody, drzewostan, który chcemy ocalić, nadzór konserwatora zabytków. Jednocześnie w Śródmieściu Warszawy jest niewiele miejsca na nowe rośliny. Proszę sobie wyobrazić, jakie kłębowisko wszelkiej infrastruktury znajduje się pod ziemią! 

MW: Czy podczas projektowania ogrodu do Indywidualnego Domu TypOwego natknęli się Państwo na jakieś trudności? Projekt samego domu jest ciekawy, ogrodu również. W jaki sposób powstała koncepcja tego modułowego rozwiązania?

AD: Do pomysłu zainspirowała nas sama idea Domu TypOwego. Ponieważ inwestorzy zamówili jednocześnie dwa domy – jeden pod Pszczyną, a drugi na działce pod Berlinem (nie było wiadomo, jak ta działka będzie wyglądała), architekt Robert Konieczny wymyślił dom okrągły, który jak się okazało pasował na obie działki – pasowałby również na inne. My również poszliśmy tropem uniwersalności i postanowiliśmy wprowadzić rozwiązanie modułowe, które można dostosować do różnych warunków i wymogów. Można je poszerzać, zwężać i dopasowywać do wszelkich potrzeb.

Koncepcja Modułu daje nam elastyczność i możliwość dowolnego kształtowania przestrzeni w wybranym stylu. Pozwala na połączenie myśli ekologicznej z nowoczesnością poprzez stworzenie ogrodu biocenotycznego, sielskiego, gdzie właściwa dla danego siedliska roślinność wypełnia współcześnie zaprojektowaną przestrzeń, bądź ogrodu minimalistycznego z architektonicznie ukształtowaną roślinnością, gdzie mamy do czynienia z monolitycznymi, jednogatunkowymi płaszczyznami. Założyliśmy, że rodzaj roślinności, gatunki i sposób jej prowadzenia będzie nawiązywał do otoczenia. Na działce pod Pszczyną wybraliśmy tzw. roślinność „sielską”: grusze, jabłonie, byliny, trawy ozdobne. W przypadku, gdyby działka znajdowała się na przykład w Warszawie, moduły byłyby wypełnione zupełnie inną roślinnością – adekwatną do otoczenia. Co ważne, jest duża dowolność w ich wypełnianiu – może się tam znaleźć staw kąpielowy, placyk zabaw, poletko do uprawy ziół. Jednym słowem – moduły można wypełnić wszystkim, czego dany użytkownik potrzebuje. 

Jeśli pyta Pani o trudności przy tym projekcie, to największych nastręczyło zdobycie wspomnianej przeze mnie wcześniej „sielskiej” roślinności. Większość posiadaczy ogrodów gustuje, póki co, raczej w „biżuterii ogrodowej”, czyli roślinności bardziej egzotycznej, oryginalnej. Nie ma zbytu na proste, tradycyjne czy po prostu „sielskie” rośliny. Podejrzewam, że tendencja ta już wkrótce się odwróci, w końcu świadomość ekologiczna jest coraz większa. Takie rośliny mogą być świetną manifestacją postawy życiowej, podejścia do ekologii. Na razie są jednak raczej kojarzone z biedą i brakiem wyobraźni. Rozwiązaniem byłoby umieszczenie ich w ładnym otoczeniu. Wówczas mogłyby stać się również czymś prestiżowym.  

MW: Wiem, że zajmują się Państwo także zakładaniem zielonych dachów. Od kiedy? 

AD: Już od ponad dziesięciu lat. Nie da się ukryć, że takie realizacje cieszą się coraz większą popularnością w naszym kraju. Rocznie zakłada się ok. 0,5 mln mkw. zielonych dachów. Na nowych miejskich osiedlach to właściwie standardowe rozwiązanie. W ten sposób przy intensywnej zabudowie można zachować wymaganą przepisami powierzchnie biologicznie czynną i poprawia się estetykę np. osiedlowych garaży. Czasami jest to jedyny sposób urządzenia zieleni w przypadku, gdy cala działka jest zabudowana.

Rozwiązanie jest wykorzystywane także ze względu na konieczność retencjonowania wody, jeśli nie ma możliwości zbudowania zbiorników retencyjnych. Tak jest np. na wykonanym przez nas dachu centrum handlowego Arkadia w Warszawie, gdzie poza warunkiem odzyskania powierzchni biologicznie czynnej dach zielony rozwiązał również ten problem.

MW: Starych drzew się nie przesadza – tak mówi przysłowie. Państwo to jednak robią, przenosząc duże leciwe już okazy w inne miejsce. Kto najczęściej zwraca się do Ogrodowni z takimi zleceniami?

Mariusz Pasek: Odpowiednie przepisy, między innymi ustawa o ochronie przyrody chronią duże okazy drzew przez wprowadzenie wysokich opłat za ich usuwanie. Jednocześnie mieszkańcy nowych osiedli bardzo cenią sobie istniejącą zieleń. Z tych względów deweloperzy, jeżeli tylko istnieje taka możliwość, starają się ocalić jak najwięcej drzew na terenie budowy. Często wiąże się to z przeniesieniem ich na nowe miejsce, w którym nie będą kolidować z nową zabudową. 

MW: Interesuje mnie też rewaloryzacja ogrodowo-parkowych założeń historycznych. Jak wygląda proces przywracania dawnego wyglądu parkom? Czy jest to rodzaj pocztówkowego odwzorowania dawnych założeń, czy jest tutaj również miejsce dla spontanicznych pomysłów architektonicznych? 

MP: To, w jaki sposób będzie przebiegała rewaloryzacja przestrzeni historycznej jest uzależnione od kilku czynników. Dużą rolę odgrywa tutaj kwestia tego, czy na danym terenie zachowały się oryginalne elementy historyczne, czy też może jest to miejsce o charakterze zabytkowym, ale brak dokumentów według których można odtworzyć dawne zagospodarowanie i nie zachowała się tam żadna substancja, na której można by się oprzeć podczas procesu rewaloryzacji, np. układ komunikacyjny, elementy trwałego zagospodarowania itd. W tym drugim wypadku – nie wiedząc, jak dokładnie wyglądał niegdyś ten teren – domyślamy się, jak powinien zostać zagospodarowany. Przy takich realizacjach korzystamy z wiedzy historycznej i poprzez analogię, na podstawie innych planów, zagospodarowujemy przestrzeń. Niektóre elementy można bowiem przenosić i powtarzać. Ogromną rolę odgrywają tutaj wytyczne konserwatora zabytków, który precyzuje, co na danym terenie może się znaleźć, a co jest absolutnie niedopuszczalne. Warto tutaj jednak zaznaczyć, że i te wytyczne pozostawiają pewną furtkę dla architektów zieleni – nie określają bowiem wszystkich elementów zagospodarowania terenu. To daje również pole do negocjacji między inwestorem, który chciałby wprowadzić na działkę elementy nie przypisane do niej historycznie, a konserwatorem, który musi dbać o zachowanie oryginalnego charakteru miejsca.

MW: Czy mógłby Pan wskazać ciekawsze realizacje Ogrodowni właśnie z zakresu rewaloryzacji historycznej przestrzeni ogrodowo-parkowej? 

MP: Przed dwoma laty przygotowaliśmy projekt koncepcyjny otoczenia zabytkowej Willi Struvego w Warszawie. Jest to jeden ze starszych zachowanych budynków mieszkalnych w centrum stolicy. Działka przy ulicy Pięknej, na której stoi willa, ma zabytkowy charakter, ale nie ostały się tam właściwie żadne zabytkowe okazy drzew ani innej roślinności. Nie zachowała się też dokumentacja tego terenu. Przy projektowaniu musieliśmy więc opierać się na znajomości stylistyki konkretnej epoki i jej założeń historycznych. Wiadomo było, jakich roślin można tam używać i że na taki teren nie wprowadza się żadnych współczesnych odmian. Powstał projekt nawiązujący do stylu, epoki i charakteru obiektu, czyli ogród willowy. Zaszła tutaj jednak dość znacząca zmiana, a mianowicie – inwestor, który obiekt zakupił, chcąc dostosować go do swoich potrzeb, zaplanował powstanie w tym miejscu dodatkowej części, czyli garażu podziemnego, którego oryginalnie nigdy by tam nie było. Każdy element projektu – począwszy od ogólnej koncepcji, aż po materiały, które zostaną użyte przy realizacji, musiał uzyskać pozytywną opinię urzędu konserwatora zabytków.

MW: Z jakimi trudnościami spotykają się Państwo podczas realizacji takich projektów? 

MP: W przypadku rewaloryzacji terenu o charakterze historycznym najwięcej trudności sprawiają procedury administracyjne, czyli uzyskanie opinii do projektu. To pochłania mnóstwo czasu, bo wiąże się z ciągłymi wizytami w urzędach. Jak już wspomniałem, każdy element projektu musi zostać zatwierdzony przez konserwatora. W porównaniu z „normalnymi” realizacjami, tutaj mamy więc jeszcze jeden element w postaci urzędnika, który jest osobą z zewnątrz. Przy tworzeniu innych projektów mamy kontakt z inwestorem i to z nim podejmujemy konkretne decyzje. Tutaj dochodzi jeszcze jedno ogniwo, które w gruncie rzeczy stanowi o powodzeniu danej realizacji. Architekt musi wykazać się dużą zdolnością negocjacji i z jednej strony prowadzić dialog z inwestorem, którego oczekiwania stoją niekiedy w ogromnej sprzeczności z założeniami konserwatora, a z drugiej – z urzędnikiem, którego trzeba przekonać, że pewne rozwiązania wcale nie zaburzą charakteru obiektu, a tylko dzięki ich wprowadzeniu będzie miał on szansę na „żywe funkcjonowanie”. 

MW: Czy łatwiej jest projektować „nowe”, czy odtwarzać „stare”?

AD: Pod warunkiem, ze stare można w ogóle zmieniać – czyli, że nie jest to teren chroniony prawnie, np. zabytek, to praca na takim terenie jest dużą radością. Stan zastany jest inspiracją i jednocześnie dużym wyzwaniem. Poza tym efekt może być natychmiastowy. Na taki efekt w nowych ogrodach trzeba często poczekać wiele lat.

Dziękuję za rozmowę.